Autor: Cezary Bronszkowski
Patriotyzm to piękna idea, która w założeniu ma łączyć cały naród ponad podziałami. Jest tylko jeden, duży problem. Ostatnio idea ta jest coraz częściej obrzydzana i ośmieszana. Nawet przez Prezydenta Andrzeja Dudę.
Nudna praca Prezydenta
Prezydent RP ma jedną z najgorszych fuch w całej polskiej polityce. W dużym skrócie jego pracę można ograniczyć do podpisywania rządowych ustaw oraz jeżdżenia po Europie, by robić sobie zdjęcia z innymi prezydentami. Czasami trafi się wyjazd na jakiś poligon, by potrzymać w ręce karabin, innym razem odwiedzi wieś na Podkarpaciu, by zjeść świniaka na dożynkach, zaś zimą obowiązkowy wypad w Tatry na narty – życie jak w Madrycie.
Nic dziwnego, że z tych nudów idzie oszaleć. Zwłaszcza w czasach pandemii, gdy nie można zbytnio wychodzić do ludzi, a trzeba wygrać wybory. No to nasz prezydent tak siedział w Pałacu Prezydenckim przy biurku i wymyślił. Pomysł tak genialny, że aż nikt o nim nie mówił.
Patriotyzm nakazany
Być może umknęło to waszej uwadze, ale 1 maja Andrzej Duda zorganizował konferencję wyborczą, na którą, z uwagi na koronawirusa, nikt nie przyszedł. Mówił długo i nudno, co wyjaśnia, dlaczego nie dotarły do nas wszystkie mądre pomysły, jakie urodziły się w jego głowie.
Na uwagę zasługuje jeden, szczególny. Otóż prezydent uważa, że my Polacy powinniśmy kupować więcej polskich produktów. Że musimy bardziej wspierać naszą gospodarkę i krajowych rolników, cukrowników, stolarzy, informatyków i wszystkich innych, którzy są Polakami i mają do sprzedania produkt lub usługę.
Co więcej, ochrona naszych produktów MUSI BYĆ zapewniona ustawowo. No przecież inaczej się nie da, nie? O tym, że ustawa rozwiązuje wszystkie problemy najlepiej wie Piotr Szumlewicz.
Ale do rzeczy. Co proponuje głowa naszego państwa? Otóż każdy paragon powinien zawierać informacje o tym, który produkt został wyprodukowany w Polsce. Dzięki temu pani Janina i pan Sebastian będą wiedzieli, że kupując „polską” wódkę wspierają rosyjskie rozlewnie, zaś te jabłka po 10 zł/kg, może i drogie, ale od polskiego sadownika.
W ten sposób każdy z nas będzie mógł ocenić procentowo swój patriotyzm. Prawda, że wspaniale? Bo przecież przeciętny Polak jest głupi i nie potrafi czytać ze zrozumieniem. Nie wystarczy już kod 590, nie wystarczy adres i nazwa firmy, która wyprodukowała dany towar. To dla Andrzeja Dudy za mało. Polak nie rozumie tego, co się do niego mówi, więc będzie czytał z paragonu. Żeby była jasność, z paragonu, którego zaleca nam się nie brać z troski o środowisko. Logiczne, czyż nie?
Przymus rodem z PRL
Ale na tym nie koniec. Co to byłby za prezydent, gdyby jego genialny pomysł dotyczył tylko klientów? O nie. Duda uszczęśliwi również sklepy, choć niestety tylko te wielkie, małe nie dostąpią zaszczytu przestrzegania proponowanych przepisów. Zgodnie z planem sieci handlowe miałyby być zobligowane do zaopatrzenia się w określony przez państwo asortyment rolno-spożywczy pochodzący z naszego kraju, a nawet powiatu, w którym działają.
Rozumiecie to? To państwo w osobie prezydenta, ministra rolnictwa czy premiera będzie decydowało, jaki towar ma być dostępny na sklepowych półkach. Osoby, które nigdy nie pracowały w handlu będą układać plany sprzedażowe poszczególnym sklepom. To jakby głuchy od urodzenia miał układać listę piosenek na imprezie.
Być może pojawią się głosy, że w czasach pandemii i kryzysu powinniśmy wspierać rodzimych producentów i polski przemysł. Być może. Jest jedno „ale”. Gdyby prezydentowi chodziło o działania tu i teraz, odpowiedni projekt ustawy leżałby w Sejmie jeszcze w tym tygodniu. Uspokajam, tu nie chodzi o jak najszybsze postawienie polskiej gospodarki na nogi. Duda zapowiedział, że zajmie się tym tematem… pod koniec drugiej kadencji. O ile zostanie wybrany.